Już od jakiegoś czasu zastanawiałam się czy nie rozpocząć na blogu wpisów z cyklu „Tu i teraz”, w którym dzieliłabym się z Wami kilkoma wspomnieniami z mijającego miesiąca. Sama bardzo lubię czytać posty tego typu u innych dziewczyn, więc może pisanie ich równie mocno mi się spodoba? No i oczywiście mam nadzieję, że Wam też taka forma publikacji przypadnie do gustu. Pomysłodawczynią tej serii jest Kasia z bloga Worqshop.pl, która swoje „podsumowania minionych dni” z powodzeniem publikuje w sieci już od kilku lat. Co jakiś czas na moją skrzynkę mailową przychodzi newsletter od Kasi – w ostatnim z nich zachęcała ona do poświęcenia chwili na stworzenie swojego internetowego podsumowania i to ostatecznie przekonało mnie do opublikowania dzisiejszego wpisu. No to zaczynamy!
CIESZĘ SIĘ ze wszystkich słonecznych chwil, które pojawiły się w styczniu. Nie było ich zbyt wiele, ale może właśnie dlatego cieszą podwójnie. Właśnie teraz, kiedy zabieram się za pisanie, promienie słońce nieśmiało wpadają do pokoju. Pewnie za chwilę znowu przegrają z deszczem, ale na razie cieszę się tym, co jest! 😉
SŁUCHAM ostatnio różnych kawałków Bisza i BOKu. Szczególnie jednej z piosenek, która idealnie wpisuje się w styczniowy, mroźny klimat. I która pozwala mi przychylniejszym okiem spojrzeć na zimę! Jeżeli jeszcze nie słyszeliście – gorąco polecam „Muzykę śnieżnych pól”.
CZUJĘ SIĘ odrobinę zmęczona. Styczeń w tym roku był bardzo intensywny. I w pracy, i w domu działo się wiele. Powiem Wam szczerze, że z niecierpliwością czekam już na kolejny miesiąc z nadzieją, że będzie lepszy od poprzedniego. A przynajmniej mniej pechowy. Uwierzycie, że w ciągu dwóch dni zepsuły się nasze obydwa samochody? Jeden po drugim? I to mimo tego, że obydwa zdążyliśmy zaledwie tydzień wcześniej odebrać z naprawy. A na dodatek, obydwa, musiały zepsuć się w trasie – 70 kilometrów od domu. 😉 No, także czas wolny w styczniu (którego naprawdę było relatywnie niewiele) spędzaliśmy przede wszystkim holując nasze bryki od mechanika do mechanika. Jeśli chcecie znać moje zdanie – jest dużo fajniejszych sposobów na relaks i spędzanie wolnych chwil. #potwierdzoneinfo! 😉
CHCIAŁABYM wrócić do biegania. Ostatnio totalnie sobie odpuściłam i zaczyna mi brakować tej aktywności. Śnieg stopniał, ścieżki nie są już śliskie, a ostatnio nie ma już nawet mrozów – także skończyły mi się wszystkie wymówki. Mam nadzieję, że w lutowym „tu i teraz” będę mogła napisać o bieganiu już trochę innym kontekście. Trzymajcie kciuki!
JESTEM WDZIĘCZNA ZA to, że w całym tym rozgardiaszu i szaleństwie udało nam się z M. pojechać do Teatru Muzycznego na „Wiedźmina”. To był wyjazd z cyklu tych, które będziemy wspominać jeszcze bardzo, bardzo długo. Po pierwsze oczywiście dlatego, że spektakl był niesamowity. I nie chodzi mi już nawet o samą opowiadaną historię, ale o widowisko jako całość. To było spektakularne show! A po drugie dlatego, że sam dojazd na miejsce dostarczył nam tyle emocji, że w pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawia czy warto jeszcze jechać do teatru, czy może jednak już zawrócić. To właśnie tego dnia zepsuł się nasz drugi samochód. Pierwszy stał już unieruchomiony w garażu. M. z pracy do domu musiał wracać komunikacją miejską – 1,5 godziny. Dodatkowo, w momencie wyjazdu z domu zaczął padać śnieg, po kilkunastu minutach drogi natomiast na dworze szalała już śnieżyca. Warunki do jazdy były fatalne a czas uciekał. O tym, że podczas ubierania podarłam ostatnie całe rajstopy, a w samej Gdyni, kiedy szukaliśmy wolnego parkingu padł nam GP nie musze już nawet wspominać. Ostatecznie na salę wbiegliśmy wykończeni i zdyszani, ale mieliśmy jeszcze minutę do rozpoczęcia przedstawienia! A jak już się zaczęło to byliśmy naprawdę szczęśliwi, że jednak nie zrezygnowaliśmy i nie zawróciliśmy w połowie drogi do domu.
PS. Bilety do teatru to był mój prezent urodzinowy od M. Muszę Wam powiedzieć, że to jeden z najlepszych prezentów jakie kiedykolwiek dostałam!
PRACUJĘ nad lepsza organizacją blogowej rzeczywistości. Tak naprawdę to dopiero zaczynam spisywanie pomysłów i planów dotyczących kolejnych wpisów. Widzę, że nie do końca funkcjonuje to tak jakbym tego chciała (a chciałabym więcej i częściej). Dlatego muszę wypracować jakąś nową, „blogową rutynę”, która ułatwi mi pracę nad kolejnymi postami.
OGLĄDAM : seriale! Już pod koniec zeszłego roku na dobre wkręciłam się w ich oglądanie. Mam sporo zaległości w tej dziedzinie i wiele tytułów do nadrobienia. Obecnie jesteśmy z M. w połowie przedostatniego sezonu Breaking Bad. To serial o nauczycielu chemii, który zaczyna wytwarzać metaamfetaminę, który zdecydowanie nie każdemu przypadnie do gustu, ale ja na pewno opowiem Wam o nim więcej w moich kolejnych ulubieńcach.
CZYTAM książkę Aleksandry Boćkowskiej „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL”. Narazie przeczytałam dopiero kilka stron, dlatego nie jestem w stanie napisać Wam nic na jej temat. Ale! Jak mi się spodoba, to na pewno dam wam znać!.
Po przeczytaniu wcześniejszych akapitów pewnie nie zdziwi Was, że CZEKAM NA kilka dni wolnego. I mam zamiar wtedy naprawdę zwolnić – zjeść leniwe śniadanie, chodzić w piżamie do południa, poczytać książkę pod kocem robiąc przerwy tylko po to, żeby zaparzyć sobie świeżą, gorąca herbatę, obejrzeć z moim M. jakiś film albo kilka odcinków serialu pod rząd… Jest szansa, że uda mi się ten g e n i a l n y plan wprowadzić w życie już na początku przyszłego tygodnia – nie mogę się doczekać.
A co ciekawego działo się u Was w styczniu? Jak zaczęliście Nowy Rok – spokojnie, czy tak jak my w biegu i z lekką zadyszką? Koniecznie dajcie mi znać w komentarzach. No i jeszcze raz przypominam, że pomysłodawczynią wpisów z cyklu „Tu i teraz” jest Kasia z bloga Worqshop.pl, która niezmiennie inspiruje mnie do blogowego działania! 😉